Anna Maria Jopek chce bawić ludowością. I bawi… czyli Polanna w wersji koncertowej.
Anna Maria Jopek potrafi wzruszać. To niesamowita siła, która pozwala pokonać wszelkie bariery.
Przyznała w rozmowie, że prezentuje o wiele częściej swój najnowszy projekt “Polanna” poza granicami kraju, bo Polacy się boją swojej tradycji (wywiad zaprezentuję w światecznym programie Radia Łódź, a potem zamieszczę tutaj odpowiedni link do niego, by uzupełnić moją relację z koncertu Anny Marii Jopek w Łodzi).
Przyjmując, że ma rację, nasuwa się wniosek, że w takim razie nie jest łatwo przekonywać, jak wartościową mamy muzykę ludową.
Stąd też potrzeba ulżenia formie, w którą ubierano naszą ludowość przez ostatnie lata. Można bowiem powiedzieć, że wielokrotnie kompozytorzy klasyczni czerpali z tradycji, ale muzyka rozrywkowa zupełnie zapomniała o naszych wspaniałych tańcach ludowych.
Niezaprzeczalnie, od jakiegoś czasu istnieje moda na powrót do korzennego grania. Muzycy korzystają z charakterystycznych motywów, aby urozmaicić swoje granie. Ważniejsze, że naprawdę zaczynają doceniać znaczenie własnej tożsamości.
Anna Maria Jopek nie musi odkrywać swojego pochodzenia na nowo, bowiem zawsze podkreślała przywiązanie do tradycji. Nie musi jeszcze raz definiować pojęcia piosenki, muzyki rozrywkowej, czy szeroko rozumianej rozrywki. Na dodatek, jak niewielu, może swoją pozycją i osobowością sprawić, że polska muzyka ludowa nie będzie odrzucać, a raczej po prostu bawić.
O ile płyta “Polanna” przepełniona jest polską poetyką – pełną pięknych, rozmarzonych, sentymentalnych momentów – tak w przypadku koncertu mamy do czynienia z wieloma więcej elementami, wyraźnie podkreślającymi, że przecież przy tej muzyce tańczono, albo wspólnie śpiewano.
Na koncercie wiele się działo. Aż w pewnym momencie się zastanowiłem, czy nie za wiele tego wszystkiego, gdy w jednej piosence zacierały się granice między ludowością, komercyjną, współczesną piosenką i klasyką. Na dodatek mieliśmy do czynienia z improwizacjami, które natychmiast przypominały, co stanowi podstawę ich wspólnego tworzenia.
Kolega wspomniał o zamiłowaniu do góralskiej muzyki, z refleksją na temat oryginalnych wykonań samych górali. Można odwzorowywać, bądź oddać się improwizacji, inspirując się danym motywem – pomyślałem.
Kolejna myśl dotyczyła muzyków, którzy doskonale sobie radzili z partiami solowymi. Z Anną Marią Jopek występowali tym razem: Krzysztof Herdzin, Marek Napiórkowski, Robert Kubiszyn, Paweł Dobrowolski, Maria Pomianowska, Mateusz Pospieszalski, Piotr Nazaruk.
Anna Maria Jopek zdaje sobie sprawę, jak wiele potrafią, co ma niebagatelne znaczenie na kształt wykonywanych utworów. Kiedy tak improwizowali, przenosili nas natychmiast w inny świat, chwilami doprowadzając do sytuacji, że można było zapomnieć o samych piosenkach. I choć w odpowiednich momentach wracali do ich wykonywania, nadal się zastanawiam, czy nie za dużo było wszystkiego, dokładając do tego tradycyjne brzmienia instrumentów z przeszłości, a także zwykłą, używaną bardzo często podczas koncertów formę zabawy z publicznością.
Muszę przyznać, że kilka razy zupełnie ją rozśpiewali. Powiem więcej, i mnie to przecież wciągało, dokładnie z taką samą mocą, jak klimatyczne wokalizy Anny Marii Jopek. I tak na zmianę…
Za każdym razem się wydaje, że prawdziwym potwierdzeniem umiejętności i wielkości danego artysty staje się prawdziwa emocja, którą wywołuje wśród odbiorców. Może to być szok, jeśli zamierza prowokować, albo wzruszenie, które ma poruszyć i uwrażliwiać. Jak mi się zdaje, dopiero dzięki tej reakcji ma szansę poznać swoją prawdziwą wartość.
Ech, i nadal się zastanawiam, czy nie za dużo wszystkiego w tej koncertowej “Polannie”:). Możliwe, że właśnie o to chodziło, aby poczuć po koncercie tego typu zmieszanie. By pozostawało w człowieku, zmuszając do długich rozważań, co naprawdę się stało. Może w ten sposób chodziło także o zachowanie w nas przeżyć, aby tak samo długo przetrwały. Tak czy inaczej…
skoro miało być o pokonywaniu rzeczy niemożliwych, albo zwyczajnych stereotypów, czy własnych obaw, które stanowią niepotrzebne ograniczenie…
to znaczy, że Annie Marii Jopek nie tylko udało się wszystkich przekonać, że polska muzyka ludowa w dalszym ciągu stanowi doskonałą rozrywkę, ale kolejnym wzruszeniem pokonać barierę dotarcia do nas, Polaków?
fot: Przemek Sikora (www.muzyczneobrazki.pl)
Poleć znajomym / udostępnij: