Bielska Zadymka Jazzowa w trzech aktach, z niesamowitym finałem!
Nie będę udawał, że mógłbym opisywać wszystkie wydarzenia tegorocznej Bielskiej Zadymki Jazzowej, zachwycając się niezwykle wysokim poziomem, ale muszę przyznać, że skupiając się wyłacznie na wartości artystycznej trzech koncertów, ze spokojem mogę pominąć jakiekolwiek narzekanie.
Arturo Sandoval, Miles Electric Band, a także Wayne Shorter, występujący ze swoim prawdziwie mistrzowskim składem, zagrali tak, że…
…człowiekowi naprawdę nic więcej nie potrzeba (tzn. na pewno chciałby przeżywać cześciej takie chwile, ale poza tym, bez wątpienia czuje się nad wyraz usatysfakcjonowany).
Arturo Sandoval po raz kolejny udowodnił, że prawdziwe mistrzostwo formy jazzowej polega na zapełnieniu jej treścią, a nie oddawaniu się przyjemności prezentacji własnych możliwości, w oparciu o chociażby najbardziej oryginalne schematy.
To doprowadziło do sytuacji, w której improwizacja stawała się sztuką dokładnie w tym samym momencie, gdy rodziła się potrzeba najzwyklejszej w świecie zabawy.
Perfekcja ponad miarę – pomyślałem. I proszę mi wierzyć, że było to jedyne rozważanie, jakie poczyniłem podczas koncertu.
Uległem granej muzyce, pełnej kubańskich rytmów, w pełni ufając, że oddaję się we władanie komuś, kto ma świadomość nie tylko swoich umiejętności, ale również moich pragnień. Byłem pewny, że nie zostanę zawiedziony. Co ciekawe, zaledwie już po kilku dźwiękach chciałem ponownie się wybrać na jego koncert. Jakbym od razu przeczuł, że pozostawi w pamięci zbyt wiele fantastycznych momentów, a wraz z nimi uczucie niedosytu.
Od teraz więc czekam na kolejną okazję :).
fot: Bielska Zadymka Jazzowa
Miles Electric Band to przede wszystkim nazwiska muzyków, którzy grali z Milesem Davisem.
Badal Roy, Munyungo Jackson, Vince Wilburn Jr. (bratanek Davisa), Antoine Roney, Christian Scott (okrzyknięty następcą Davisa), Mino Cinelu – to chyba najważniejsze postacie na scenie. To właśnie ich partie solowe rozgrzewały publiczność, chwilami rzeczywiście dorównując poziomem muzyce, zapamiętanej z czasów wielkiego Milesa (oczywiście w ogóle się nie zdziwię, jeśli ktoś wymieni także pozostałych, występujących w składzie Miles Electric Band).
Choć rzeczywiście przekonywująco brzmiała trąbka Christiana Scotta, wielokrotnie odnosiłem wrażenie, jakby w tym składzie to Mino Cinelu najczęściej występował w roli lidera. Chwilami się wydawało, jakby jego żywiołowość wpływała na kolejnych instrumentalistów, dodając każdemu energii.
A była potrzebna, by elektryczna muzyka zabrzmiała nie tylko dokładnie tak samo, ale przede wszystkim z taką samą mocą.
Uderzała, wręcz uderzała – proszę mi wierzyć.
Prawdziwa gratka dla tych, którzy uczestniczyli kiedyś w koncercie Milesa Davisa, by mogli jeszcze raz wyruszyć w sentymentalną podróż swojego życia, zarazem niesamowita możliwość uzmysłowienia sobie przez młodsze pokolenia, jak brzmiała wtedy muzyka tego artysty.
I w końcu Wayne Shorter Quartet. Obok niego na scenie John Patitucci, Brian Blade oraz Danilo Perez. Zagrali chyba ponad nasze wyobrażenia…
Przecież znamy dokładnie materię, która ulega przedziwnej przemianie w opracowaniu Shortera, stając się opowieścią tu i teraz. Już słyszeliśmy, jak grają, więc zdajemy sobie sprawę, że wszystko opierają na daleko idących poszukiwaniach, zachowujących jedynie coś istotnie pierwotnego, co niezmiennie charakteryzuje muzykę lidera (ja nazywam to po prostu klimatem, który wciąga, obezwładnia i nakazuje podążać w obranym kierunku, dając nieziemską przyjemność).
Tymczasem w dalszym ciągu każdy koncert przynosi zaskoczenie, gdy zdajemy sobie sprawę, dokąd tym razem dotarliśmy za sprawą ich wspólnych improwizacji.
Zagrali suitę, w której można było odnaleźć wątki z różnych okresów Shortera, nie mające jednak swojej chronologii. Jakby co rusz sobie coś przypominał, a potem się zastanawiał, jakby to było, gdyby pójść w inną stronę. Bez zbędnego pośpiechu odkrywał inspiracje, nadawał im tempo, by ekspresyjnie unosić się ponad wszystko, co można było dotychczas usłyszeć.
Do tego wirtuozeria pozostałych muzyków, odczytujących bezbłędnie, co dalej… czyli przyszłość?
Bezsprzecznie, bez nich byłaby znowu inna – to prawda.
Na finał trzy części zagrane z Polską Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia, a także gościnnym udziałem śpiewającej Esperanzy Spalding. O rany, jak to opisać???
Już przy muzyce granej w kwartecie sie wydaje, jakby wręcz brzmiała orkiestra, a tutaj…
Jedno jest pewne, dawno nie słyszałem tak wiele piękna w jednej muzycznej chwili. Tak wiele optymizmu, dającego wiarę, że można tworzyć kolejne piękno.
Myślę, że wiele osób od dłuższego czasu czekało, aby muzyka ich unosiła wysoko.
Kto tak pisze i aranżuje dzisiaj? Ano prawie nikt, kogo zamierzeniem jest opisywanie otaczającej go rzeczywistości. Poza Wayne Shorterem nie ma już chyba odważnych, potrafiących zupelnie się zanurzyć w poezji, zachowując przy tym swoistego rodzaju realizm.
Oklaski – znaczące więcej, niż zwyczajne podsumowanie, które mógłbym tutaj napisać.
Ech, i po festiwalu…
fot: Bielska Zadymka Jazzowa
Poleć znajomym / udostępnij: