Jak zauważyłem, zaśpiewać Zauchę to wyzwanie i przyjemność – Myrczek/Tomaszewski w Łodzi.
Letnia Akademia Jazzu ma swoje ambicje. Co roku w łódzkim klubie Wytwórnia mamy do czynienia z cyklem koncertów, w dużej mierze wymyślonych i zamówionych przez organizatorów tego festiwalu. Jednak nie zamierzam się zastanawiać, skąd pomysły na tak wiele ciekawych wydarzeń, ani wymieniać przykłady niezwykle udanych koncertów, jakie miały miejsce podczas kilku edycji tej imprezy.
Było ich wiele – to prawda, ale postanowiłem się skupić tylko na jednym koncercie, czyli tegorocznym występie Wojtka Myrczka i Pawła Tomaszewskiego.
Ich piosenki z repertuaru Andrzeja Zauchy nie stanowią wyłącznie doskonałego przykładu na poparcie mojej tezy o wyjątkowości imprezy, ale przede wszystkim zasługują na oddzielny wpis na moim blogu – pomyślałem, gdy usłyszałem wersję “Byłaś serca biciem”, wykonaną tuż przed koncertem w moim radiowym programie.
W tej kameralnej wersji (wokal, fortepian i wiolonczela), można było usłyszeć, jak drobiazgowo próbują interpretować piosenkę, z jednej strony zachowując jej oryginalny klimat, z drugiej poszukując dla niej środków wyrazu, charakterystycznych dla współczesnej muzyki jazzowej i rozrywkowej.
Tym bardziej byłem ciekawy, jak zabrzmią legendarne utwory Andrzeja Zauchy w nowoczesnych aranżacjach, zdając sobie sprawę, że Wojtek Myrczek zaśpiewa z udziałem nie tylko fortepianu, ale również instrumentów perkusyjnych, smyczkowych i dętych.
Natychmiast zaczęły mi się przypominać wszystkie oryginalne wykonania, chociażby z Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Rozmach tych dawnych orkiestr nadawał kształt wielu polskim przebojom, tymczasem Paweł Tomaszewski zdecydował, że wystarczy o wiele skromniejszy zespół do zagrania takich szlagierów, jak “Wymyśliłem ciebie”, “Myśmy byli sobie pisani”, czy “W złotych kroplach deszczu”.
To mogło sugerować, że jakiekolwiek nawiązanie do tamtych czasów nie stanowiło jednak podstawy dla nowo powstałych aranżacji, dając jednocześnie wskazówkę, że prawdziwą ich wartością miało być ukazanie osobistego stosunku emocjonalnego, bezsprzecznie niezbędnego do stworzenia czegoś naprawdę wyjątkowego. I choć wielokrotnie niewystarczającego, w tym przypadku z jakimś niesamowitym spokojem czekałem na ich występ.
Trzeba przyznać, że Wojtek Myrczek znakomicie odnalazł się w tym repertuarze, bawiac się piosenkami swojego mistrza, jakby były napisane rzeczywiście dla niego, albo faktycznie jakby odczuwał realia, w których powstawały.
Zapewne niebagatelne znaczenie ma tutaj wcześniejsza współpraca z Pawłem Tomaszewskim, który przecież doskonale się orientuje, jakimi możliwościami dysponuje ten młody wokalista jazzowy.
To oczywiście musiało determinować twórcze podejście do wspomnianych aranżacji, dając właśnie wspomniany efekt. Powstały naprawdę piękne wersje, w których bogactwo środków wyrazu nie przesłoniło ani na moment istoty tych piosenek. Właśnie, zachywcając się szczegółami, z każdą chwilą byłem coraz bardziej zaskoczony, jak wiernie ich wykonania oddają klimat dawnych przebojów.
Ech, legło w gruzach moje przypuszczenie, jakoby nie zależało im na zatrzymaniu czasu, w których powstawały piosenki Andrzeja Zauchy. I czułem przemiłe zaskoczenie tym faktem, jednocześnie dochodząc do wniosku, że w dalszym ciągu są one niezwykle aktualne w ich nowych interpretacjach.
Dawno nie słyszałem równie perfekcyjnego balansowania pomiędzy swoistego rodzaju kameralnością, a formą rozbudowaną, z użyciem sekcji rytmicznej, dętej i smyczkowej, a także tak doskonałego wyważenia ozdobników wokalnych, nadających odpowiedni charakter każdemu utworowi.
A ile było przy tym zabawy, ile zabawy… I było disco, trochę muzyki funky, i oczywiście jazzu. W najlepszym rozrywkowym wydaniu – proszę mi wierzyć. Niesamowita przyjemność!
Oby powstała płyta z tym materiałem. Tak, w tym największy sens tworzenia takich wydarzeń, że potem mogą trwać, zachywcając kolejne pokolenia. To czekam na płytę – a nagrane w radiu nasze spotkanie, o którym wspominałem, niebawem w audycji Jazzy Monday.
Poleć znajomym / udostępnij: