New Bone “Longing”: Przeszywający smutek i niekończąca się tęsknota.
Włączasz płytę i zaczyna grać swoje niezwykłe solo, zaskakując nagłym pojawieniem. Nie zdążysz jeszcze usiąść w fotelu, a już przeszywa twoje wnętrze przerażający smutek, którego rozmiaru nawet nie potrafisz objąć.
Kiedy po chwili powraca koncentracja, masz nieodparte wrażenie, że straciłeś kilka bardzo ważnych, kluczowych wręcz dźwięków dla płyty, której zaczynasz słuchać.
Gra Tomasz Kudyk, a ty zaczynasz się zastanawiać, jak nazwać to silne doznanie, któremu całkowicie uległeś w tym jednym krótkim momencie…
To dopiero początek nowej płyty zespołu New Bone, pod tytułem “Longing”, tymczasem jesteś przekonany, że nie powinieneś kontynuować jej słuchania, zanim nie zrozumiesz, co właściwie przeżyłeś.
Wspomniane solo jest bowiem swoistego rodzaju kluczem do właściwego pojmowania całego albumu. Zarówno wszystkich kompozycji, jak również każdej najmniejszej emocji, ukrytej pomiędzy dźwiękami.
“Longing” to nieustająca, niekończąca się tęsknota, która narodziła się w Tomaszu Kudyku po śmierci jego taty.
Jan Kudyk był znakomitym trębaczem, wokalistą, współzałożycielem i liderem zespołu Jazz Band Ball Orchestra. Wywarł wpływ na wiele muzyków, interesujących się jazzem tradycyjnym.
Bez wątpienia ogromnie wpłynął także na Tomasza Kudyka, co słychać wyraźnie w jego nowej muzyce. Ale czy tylko nowej?
Moim zdaniem we wszystkim, co dotychczas skomponował, można odnaleźć elementy jazzu tradycyjnego. Odwoływał się do nich, mniej albo bardziej ostentacyjnie, poszukując w tym czasie własnej formy wypowiedzi.
I nie zmienił tego na najnowszej płycie. Przeciwnie, ”Longing” jest tego najlepszym przykładem.
Jeśli doszukiwać się jakichkolwiek różnic w porównaniu z poprzednimi dokonaniami, należałoby raczej dotrzeć do inspiracji, wpływających na poszczególne utwory. Bezsprzecznie z ich różnorodności wynika, jakie zostało użyte w danym momencie metrum, jakie pojawiają się harmonie, gdzie zostały postawione akcenty, jaki kształt nabierają fantastyczne improwizacje poszczególnych muzyków.
Na płycie grają: Tomasz Kudyk – trumpet, flugelhorn, Bartłomiej Prucnal – saxphone, Dominik Wania – piano, Maciej Adamczak – double bass, Dawid Fortuna – drums.
Mógłbym każdej z tych osobowości poświęcić długi akapit, ale ponieważ czyniłem to wielokrotnie, powrócę do wymienionych wcześniej elementów muzycznych.
Nikt więc mnie nie przekona, że takie, a nie inne akcentowanie nie ma na celu bezpośredniego odniesienia do przeszłości, że solowe poczynania nie mają założenia, by oddawały istotę i piękno jazzu w najczystszej jego postaci.
Innym tematem pozostaje skomplikowane metrum, albo nakładające się na siebie plany dźwiękowe, dzięki którym może się wydawać, że mamy do czynienia z o wiele większym składem muzyków, niż ten rzeczywisty, zapisany na okładce.
To naprawdę genialne rozwiązania aranżacyjne – przyznaję. Bez dwóch zdań, doskonale służą ukazaniu istoty tradycyjnego jazzu, przenosząc go na grunt współczesnego grania.
Ale czy nie potwierdzają w takim razie, że Tomasz Kudyk po prostu kłania się tradycji? W tym jego oryginalność, i tyle!
Przypomnę, że album zadedykował swojemu ojcu, który przez całe swoje życie grał właśnie jazz tradycyjny. Jak sądzę, dlatego coraz mocniej również jego pochłania ten rodzaj muzyki.
Tak można również twierdzić z powodu warstwy emocjonalnej następujących po sobie utworów, oddających ponadczasową tęsknotę ich autora. Tęsknotę do taty, i wszystkiego, co stanowi pamięć o chwilach z nim spędzonych.
To swoistego rodzaju podróży w głąb siebie Tomasza Kudyka. Z powracającym motywem samotnie grającej trąbki, zmieniającej oblicze tego smutku, z głębokiego i dramatycznego, po spokojny, dający nadzieję.
Tak, kończy się płyta, a ty wciąż się zastanawiasz, jak nazwać to silne doznanie, któremu całkowicie uległeś w tym jednym krótkim momencie…
Poleć znajomym / udostępnij: