Piotr Bielawski Radio

Ether jazzu – blog na temat muzyki Piotra BielawskiegoPiotr Bielawski Blog:

Nelson Veras Trio/ Ingrid Jensen & Michał Tokaj Trio/Piotr Wojtasik, Andy Middleton, Adam Kowalewski, John Betsch – relacja z kolejnego dnia Sopot Jazz Festival 2013!

Umówiłem się z Adamem Pierończykiem. W gwarze czekających na koncerty udało się nam porozmawiać, zaczynając od zaangażowania ludzi, bądź jego braku w organizację imprez jazzowych, potem nawiązując do tematu promocji muzyki, w końcu zapowiadając nową płytę Adama Pierończyka, nagraną podczas jednego z koncertów:

 

Zaledwie skończyliśmy rozmawiać a już musiałem pędzić schodami w górę, wiedząc, że za moment pierwszy koncert. Ech, niepotrzebnie. Mogłem iść spokojnie, gdybym wiedział, że pierwsze dwa utwory nie oddadzą właściwych emocji, na które należało liczyć. Tak, należało… biorąc pod uwagę rozmowę z Adamem Pierończykiem, atmosferę panującą na festiwalu, ale przede wszystkim muzykę, która miała zabrzmieć.
Na scenie Nelson Veras Trio. Główny bohater objawił się w wieku 14 lat, jako młody, niesamowicie utalentowany gitarzysta u boku Pata Metheny. Wtedy świat o nim usłyszał po raz pierwszy. Dokładniej Francja, w której pozostał na dłużej, potem przypomniała sobie o nim Brazylia i wreszcie posłuchała jego muzyki cała reszta kuli ziemskiej. Docenił go Michael Petrucciani, w hołdzie któremu zagrał koncert po śmierci mistrza. Obok niego pojawił się wtedy Gary Peacock, kolejna postać, której Nelson może wiele zawdzięczać. Jednak, zasadniczo to powrót do rodzinnego kraju sprawił, że zrozumiał, jaką drogą chce podążać. Na nowo odkrył, że stamtąd się wywodzą najgłębsze inspiracje, które określają jednoznacznie jego tożsamość. Można więc było oczekiwać muzyki osadzonej w charakterystycznych, gorących rytmach? Można! Ale pierwsze dwa utwory nie zachwyciły z powodu niesamowitej dbałości o każdy dźwięk, co zapewne w połączeniu z odczuwalną przez moment tremą sprawiło, że zabrakło w nich emocji. Nie chodziło wcale o zaskoczenie, że pochodzenie Nelsona jest zaledwie jednym z elementów muzyki granej tego wieczoru, choć komuś mogło się wydawać oczywiste, że tak będzie, gdy tylko dowiedział się trochę o Verasie. Pozostali członkowie zespołu pochodzą z Belgii i Francji, lecz także trudno byłoby stwierdzić, że jakaś europejska tradycja zaważyła na formie tego improwizowania. Oni po prostu postanowili, że najpierw doprecyzują dźwięk, potem dopracują wszystkie układane dźwięki, dopiero z tego powstanie jakaś narracja, która oparta na ciekawych rytmach i harmoniach doprowadzi do zwyczajnie pięknych melodii. By się nie rozpisywać za długo, od trzeciego utworu zrobiło się rzeczywiście perfekcyjnie, lecz nie zdołali już wciągnąć emocjonalnie słuchacza tak bardzo, jak założyli. A szkoda, bo rodziły się naprawdę fascynujące momenty, zaskakująco łączące ze sobą i przechodzące w kolejne, niesamowicie bogate aranżacyjnie kompozycje. Może następnym razem…

 

Zawsze się wydaje, że dwadzieścia minut przerwy wystarczy na zastanowienie, jak opisać koncert, jednak nie tym razem:). Wystarczyło zaledwie na próbę zrobienia zdjęcia widoku morza za oknem, pogrążonego w zupełnej ciemności. Światła sali koncertowej zjawiskowo podkreślały jego istnienie, ale to już inna historia…

Na scenie Ingrid Jensen z Kanady oraz Michał Tokaj Trio. Było o wiele lepiej:).
Już się bałem, że dokładnie tak samo jak Nelon Veras Trio zaczynają od poznawania siebie, lecz po chwili wiedziałem, że na szczęście nie mam racji. Po pierwsze cieszę się niezmiernie, że wraca po chwili milczenia Ingrid Jensen. Trąbka jest domeną mężczyzn, zapewne nie tylko w jazzie. Nawet, jeśli uznaję, że Ingrid podchodzi do instrumentu w kobiecy sposób, że nie atakuje dźwięków, jak to potrafią mężczyźni, że używa o wiele mniej dźwięków, czyli gra oszczędniej, niezaprzeczalnie potrafi oddać nawet bardzo silne emocje. Do tego bawi się doskonale, przekazując energię wszystkim wokół. Po drugie, kolejny raz się przekonałem, co znaczy doskonała kompozycja. Na dodatek, jak się okazuje, można nie wyważając raz otwartych drzwi, albo inaczej, korzystając z doskonałych wzorców, pisać własne, charakterystyczne kompozycje. Michał Tokaj ma swój język, którym sprawnie się posługuje, doskonale i obrazowo opisując, co chce przekazać. Człowiek odpoczywa, a z drugiej strony nie może sobie pozwolić na lenistwo, by ciągle za nim nadążać. Robię to za każdym razem z przyjemnością, to znaczy staram się nie usypiać i nadążać, bo na dodatek jest w tym tyle zabawy, że aż szkoda byłoby stracić cokolwiek. O mistrzostwie wykonawczym nie muszę dodawać? To cieszę się, przechodząc dalej…
Do wykonania utworu na bis został zaproszony Andy Middleton, który czekał na swój występ. I już wiedziałem, że wieczór się rozkręca zgodnie z oczekiwaniami nie tylko Adama Pierończyka, lecz wszystkich jego uczestników.


 

Trzeba było tylko szybko zbiec na dół, gdzie w ogrzewanym pomieszczeniu, przeszklonym folią, wszystko było przygotowane i pojawili się ostatni tego wieczoru: Piotr Wojtasik, Andy Middleton, Adam Kowalewski, John Betsch.
Męskie granie od początku do końca. Trąbka i saksofon to potęga. Bez względu, czy grają dokładnie to samo, czy się wyprzedzają, przekomarzają nawzajem albo dopowiadają, czy nawet opowiadają dwie historie w tym samym czasie. Wszystko dopracowane w szczegółach, ale bez przesady. Trzeba dać szansę improwizacji. W poczuciu, że każdy wie, co robi, można sobie pozwoli nawet na zaprezentowanie nowych kompozycji. Przyjechali z Tokyo, gdzie Wojtasik napisał kilka dni temu utwór pod tytułem Polish ( być może inaczej się go pisze – musiałby sam wyjaśnić:).
Zagrali ten utwór wręcz w brawurowy sposób, co nie sugeruje, że wcześniej tego brakowało. Totalna energia całego koncertu sprawiła, że nie odczuwało się zupełnie zmęczenia, a nawet wręcz przeciwnie, znużenie odeszło tak samo zdezorientowane tym, co się dzieje, jak samo poczucie, że przecież zna się muzykę doskonale, nic nie może nas zaskoczyć. Nie wykraczając poza ramy jazzu, zaskakiwali swoimi rozwiązaniami harmonicznymi, co rusz zadziwiając, wreszcie udowadniając, że energetyczne granie nie musi oznacza mniejszej perfekcji.
Powinienem wspomnie tutaj o Piotrze Wojtasiku, naszym wybitnym trębaczu jazzowym, piszącym naprawdę znakomite kompozycje, grającym z wieloma znakomitymi postaciami światowego jazzu, ale ponieważ tym razem przedstawiam przede wszystkim gości ze świata, słów kilka na temat Andy Middletona. Przez dłuższy czas był kojarzony z Nowym Jorkiem, gdzie mieszkał i tworzył, ale potem przeprowadził do Wiednia, coraz bardziej inspirując się europejskim graniem. Jest jednym z najważniejszych obecnie saksofonistów na świecie. Doskonałe wyczucie rytmu stanowi o jego wyjątkowości, choć nie można go nie doceniać za technikę gry, a także wyjątkową wyobraźnię. No i potrafi się pięknie rozmarzyć, na co zawsze czekam… tym razem też był taki moment, więc niech żałują ci, których nie było.


 

Tymczasem, to jeszcze nie koniec, gdyż czeka nas na Sopot Jazz Festival ostatni koncertowy wieczór, o którym w następnym wpisie na moim blogu.

Poleć znajomym / udostępnij: