Urzekła mnie jej historia, czyli po koncercie Kayah w Łodzi…
Zawsze doceniałem osobowość Kayah, której siła sprawiała, że nawet najbardziej popowe wcielenie artystki wymykało się powszechnej modzie na komponowanie, śpiewanie, tworzenie własnego wizerunku. Było w tym poczucie, jakby w niej wszystko dojrzewało, a tworzenie kolejnych płyt i granie koncertów stanowiło pewnego rodzaju proces. I muszę przyznać, że niebagatelne znaczenie odgrywała w nim świadomość, która za każdym razem pozwalała jej stwierdzić, na jakim etapie się znajduje, czego szuka, jak daleką drogę musi jeszcze przebyć, by pozwolić sobie na odkrycie muzyki, która naprawdę ją inspiruje i w pełni oddaje jej prawdziwe oblicze.
Dziś, mając status gwiazdy w tym kraju, może nie tylko sobie pozwolić na poszukiwanie samej siebie, ale przede wszystkim potrafi zamienić potrzebę odnalezienia własnej prawdy o muzyce na prawdziwy spektakl.
Tak, spektakl nie pozbawiony elementów show, przebojowości, czy wielu elementów ludycznych, ze wspólnymi tańcami i próbami rozśpiewania publiczności.
O wielki Boże, jakże często balansowanie pomiędzy zwykłą formą zabawy, a ambitną piosenką – mającą nie tylko dawać radość, ale także wzruszać i zastanawiać – kończyło się po prostu groteską.
Tymczasem Kayah dopracowała elementy swojego koncertu w sposób perfekcyjny, równoważąc chwile następujące po sobie. Na dodatek, jak w prawdziwej historii, która ma swój początek, wielowątkowość i zakończenie, jeden element wynika z drugiego, a nie tylko stanowi następną piosenkę.
I po to powołała do życia “Transoriental Orchestra” – posłuchaj wywiadu:
Ta orkiestra powstała, by połączyć przeszłość i teraźniejszość, dając raczej poczucie jedności, a nie różnorodności. Dzięki temu się okazuje, jak bardzo emocje nas zbliżają do siebie, bez względu skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy…
Teledysk otwierający koncert, przedłużający się rytm wprowadzający słuchacza w trans, pojawienie się Kayah na scenie, bezustanne rozkołysanie i rozśpiewanie publiczności. W tym wszystkim ginie znaczenie, że wywodzimy się z innej religii, co nie oznacza, że zapominamy w ogóle o naszych korzeniach. Przeciwnie, zaczynamy rozumieć wiekowość tradycji, która zawsze istniała, jakże często zwyczajnie przenikając nasze życie.
Albo z drugiej strony po prostu bawimy sie doskonale, jakbyśmy mieli do czynienia z dobrze znanymi, ulubionymi przebojami z list przebojów.
Zresztą po części to przecież przeboje, czyli piosenki napisane przez Kayah jakiś czas temu, przearanżowane specjalnie na potrzeby tego projektu.
O wielki Boże, bo to piosenki uniwersalne! Między innymi o tym rozmawialiśmy po koncercie:
Od lat obserwuję Kayah. Zdaję sobie sprawę, jak wpływa na nią wielokulturowość tego świata, właściwie stając się coraz wyraźniej charakterystyczną jej cechą. A mimo wszystko bałem się przed wydaniem tej płyty, czy wokalistka z Polski będzie przekonywująca w tym repertuarze. Po częsci odpowiedziałem sobie na to pytanie po wysłuchaniu albumu “Transoriental Orchestra”, ale koncert postawił przysłowiową “kropkę na i”.
Wiem, że Kayah ma znakomitych muzyków w swojej orkiestrze, o których należałoby chociażby wspomnieć, bowiem opisywanie ich życiorysów i umiejętności byłoby zbyt obszerne dla tej realcji, jednak przede wszystkim to Ona jest cała stworzona z tej muzyki!
O mój Boże, i chwila jazzowej piosenki, zaśpiewanej w języku nie pasującym zupełnie do tego gatunku. Pewnie w innych okolicznościach uznałbym, że jedynie angielski jest odpowiednim dla niej językiem, ale w konwencji tego spektaklu słuchało się jej nad wyraz dobrze, wręcz jeszcze uważniej:).
Kayah powiedziała w wywiadzie, że widziała łzy słuchających. Zapewne w tym momencie, jak mi się zdaje.
Tak wiele emocji nie słyszałem dawno podczas koncertu…
A koncert poświęciła młodemu człowiekowi, który całkiem niedzawno zginął w górach, a także jego rodzinie.
fot: Przemek Sikora (www.muzyczneobrazki.pl)
Poleć znajomym / udostępnij: