Volbórka Jazz Festival: O trzech wydarzeniach i jednym wywiadzie. I o tym, że nie poleżałem nad rzeką, bo ciągle coś się działo.
Małe miasteczko, z uroczym centrum – niestety na zwiedzanie nie miałem znowu więcej czasu – a więc można by przypuszczać, że w nim skromny festiwalik jazzowy, próbujący podołać wyzwaniu. Tymczasem trzy dni przyniosły mnóstwo wrażeń, udowadniając, że można stworzyć imprezę o niepowtarzalnym klimacie.
Najbardziej zachwyciła mnie publiczność, która co roku nie zawodzi. Takiego skupienia w trakcie słuchania nie widziałem od dawna. A w tym skupieniu takiej radości, jakby spełniały się wszystkie oczekiwania tych, dla których festiwal został po raz kolejny zorganizowany w Galerii Arkady.
Faktycznie, było czego posłuchać, co przeżywać. Aż nie było czasu, by pójść nad rzeczkę, położyć się, zamknąć oczy i zapomnieć o świecie. Nie było to potrzebne, bowiem muzyka niesamowicie wpływała na wyobraźnię, za każdym razem przenosząc słuchaczy w inny wymiar.
Kosmos i Ziemia zarazem – brzmi jak hasło reklamowe całego festiwalu. W pewien sposób można uznać, że jak najbardziej celnie oddające ideę nie tylko jego pierwszego dnia, prezentującego owe młode zespoły jazzowe. Chciałbym jednak potraktować ich występy odrębnie, zaznaczając, że grają inną muzykę, zaskakując wielokrotnie swoją dojrzałością. Co jeszcze cieszy? Ano, że Kosmos pochodzi z Łodzi, a w składzie Ziemi znajduje się także łódzki muzyk. Chwalmy się regionem, bo jest czym się chwalić!
Łódź reprezentowali również studenci Akademii Muzycznej, grając pod dyrekcją Piotra Scholza. Zaprezentowali jego piękną, kilkuczęściową suitę napisaną na orkiestrę i głos Anny Gadt. Nie zapomnę, jak pobiegłem po sweter, mający mnie chronić przed chwilowym chłodem, do samochodu zaparkowanego blisko rzeki. Jej piękna, doskonała wokaliza niosła się dalej nad wodę, zapełniając dźwiękami przestrzeń z rozśpiewanymi ptakami. Potem mocniej zagrała orkiestra, jakby chciała pokonać wzmagający się wiatr i… podmuch umilkł w jednej chwili, pozostawiają jedynie resztki zachmurzenia.
W końcu wspomnę o występie kapeli Irka Wojtczaka. Volbórka Jazz Festival to znakomite miejsce, by zabrzmiała pobliska muzyka łęczycka. Gdzie, jak nie w opoczyńskim powinni docenić polską muzykę ludową – pomyślałem. I się nie zawiodłem. Było mnóstwo zabawy z oberami, do których po wielu latach improwizowania powrócił wspomniany Irek, pochodzący z Ozorkowa. I to znakomitej pod każdym względem zabawy, biorąc pod uwagę muzyków, którzy wystąpili w jego kapeli! Obok Wojtczaka zagrali: Jan Emil Młynarski, Tomek Ziętek i Adam Żuchowski.
W końcu finałowy koncert Rafała Sarneckiego, z równie rewelacyjnym składem: Piotrem Wyleżołem, Łukaszem Poprawskim, Andrzejem Święsem i Patrykiem Doboszem. Przy okazji tego wydarzenia wpadło mi do głowy jeszcze jedno hasło reklamowe: Trochę Nowego Yorku w Tomaszowie. No, nie tylko trochę w tym genialnym graniu, jeśli mam być precyzyjny.
Również mogę ze spokojem kontestować, że spokojnie w tym małym miasteczku pomieścić można tak wielką metropolię. Jest na to zapotrzebowanie. Mam jedynie nadzieję, że Volbórka Festival będzie istniał, poprawiał to, co trzeba poprawić, rozwijał się, szukał nowych rozwiązań, ale zachowywał przy tym dobre pomysły, które się sprawdzają. Jak chociażby spotkania z twórcami, np. Ryszardem Horowitzem przez łącze Zoom, czy prowadzone przeze mnie z Czesławem Małym Bartkowskim, które zamieszczam poniżej.
I tym właśnie apelem do organizatorów – Galerii Arkady w Tomaszowie Mazowieckim oraz Marka Kądzieli, dyrektora artystycznego festiwalu – kończę, mówiąc: do zobaczenia w przyszłym roku:).
Poleć znajomym / udostępnij: