W dwóch słowach – relacja z Jazzowej Jesieni 2013!
Eliane Elias i Marc Johnson otworzyli tegoroczną Jesień Jazzową w Bielsku-Białej.
O projekcie Swept Away przeczytałem, że zgodnie z tytułem “zmiata słuchaczy delikatną, niepowstrzymaną bryzą dźwięków”. To pierwszy moment, gdy zacząłem się zastanawiać nad użyciem dla równowagi krótkiego i zwięzłego sformułowania, odnoszącego się dokładnie do tego samego albumu, którego miałem okazję wysłuchać wielokrotnie. Jednak pomyślałem, że zaczekam na koncert, który powinien zupełnie przekonać, czy mam rację, obnażając całą prawdę o tej muzyce.
Tymczasem, występ Eliane Elias i Marca Johnsona przyniósł nie tylko momenty z najnowszej płyty, ale stanowił o wiele szersze i głębsze odzwierciedlenie… no właśnie, chyba przede wszystkim jej zainteresowań!
To prawda, że stanowią parę nie tylko na scenie, co pozwala przypuszczać, że podzielają swoje fascynacje muzyczne. Jednak należy zauważyć, że chociaż po równo podzielili się autorstwem kompozycji na płycie, koncertowo rządziła Eliane Elias:).
Już od pierwszego utworu nadawała odpowiednie tempo ich wspólnemu graniu, znakomicie dyrygując zespołem, w którym pojawili się jeszcze dwaj doskonali instrumentaliści: Graham Dechter – gitara, Maurcio Zottarelli – perkusja.
To przede wszystkim jej prawdziwą energią przepełniona jest muzyka, choć podczas solowych wyczynów poszczególnych muzyków dzieje się naprawdę wiele, oj wiele!
Najmniej ze strony gitarzysty, który nie szuka chwil tylko dla siebie. W swojej skromności, badź w myśl odpowiednich ustaleń, znakomicie sobie radzi z brazyliskimi rytmami, czy jazzowymi, delikatnymi frazami, i tyle… Co innego perkusista, który wielokrotnie pokazuje, co potrafi.
Improwizuje po utratę tchu, nabiera oddechu i znowu poszukuje odpowiedniego rytmu. Przyznam, że dawno nie słyszałem tak długiej partii solowej na perkusji. Przy okazji podkreślę, że Maurico grał, nie wykorzystując dodatkowych dźwięków, czym przepełniona jest muzyka europejska. Nie miał do dyspozycji łańcuchów, papierów, dodatkowych elementów, które wspomagają perkusistów. I nie nudził ani przez chwilę – ech, prawda!
W środkowej częsci koncertu pojawiła się kompozycja, której pierwsze wykonanie zostało zarejestrowane na starej kasecie magnetofonowej, podarowanej Johnsonowi przez umierającego brata. Marc przekazał nagranie Eliane, która uczyła się muzyki z płyt swojej mamy, a co ciekawsze, tworzyła zapisy nutowe do każdego, usłyszanego utworu. Jak powiedziała podczas wieczoru w Bielsku-Białej, odkryła w sobie podobne emocje, a nawet pewnego rodzaju wzruszenie, gdy ponownie mogła sie tym zająć.
Pomyślałem, że to swoistego rodzaju odkrywanie tajemnicy muzyki, chyba naprawdę rozumiejąc znaczenie pozostawionych nagrań. Zwłaszcza, że zagrała fragment tego materiału tak sugestywnie, tak prawdziwie…
Była też fenomenalna rozmowa fortepianu z kontrabasem. Pięknie wydłużona w swojej zachwycającej melodii. Zresztą, kolejną prawdą w opisie tego wydarzenia powinno być podkreślenie rozmowy, jako formy ich grania. Jak mi się zdaje, pojawienie się dwóch pozostałych instrumentów nadaje ich spotkaniu swoistego rodzaju realności. Mamy bowiem punkt odniesienia, dzięki któremu możemy stwierdzić, że wszystko się dzieje tu i teraz. Jest to potrzebne, by prawdziwie namacalny stał się ideał nieustannego trwania ze sobą.
Ostatni bis należał do Marca Johnsona. Tylko on i kontrabas. I myślą państwo, że mieliśmy do czynienia z rozmową ze sobą, jakimś zwyczajnym zastanowieniem, czy nadal w jego wyobraźni Eliane stała, słuchając go uważnie?
Po czym wróciła na scenę, oddała pocałunkiem piękno tego, co stworzył, i po prostu wyszli razem, przeciskając się pomiędzy pozostawionymi instrumentami.
To prawda, bo co tu niby więcej pisać. Tak było.
To koncert raczej dla tych, którzy przyszli, bo chcieli posłuchać pięknych piosenek, a nie jakieś trudnejszej formy improwizacji. Co nie oznacza, że byli przygotowani na muzykę prostą, oczywistą, bez wyobraźni. A tym bardziej, że właśnie taką otrzymali!
Pragnęli muzyki lekkiej, ale wciąż prawdziwej. Taką tworzą Elian Elias i Marc Johnson – proszę mi wierzyć.
Uff, i tak oto, relację z koncertu oparłem na dwóch słowach: to prawda.
Gdzieś, między słowami potwierdzając, że naprawdę “zmiatają dźwiękami”.
Proszę sobie odnaleźć uzasadnienie poetyckiego porównania, zacytowanego na początku, a także wybaczyć, jeśli zbyt często się powtarzałem:).
Poleć znajomym / udostępnij: