Witold Janiak Trio prezentuje jazzowe wersje znanych filmów.
Zagrali w Pałacu Poznańskich, miejscu jak najbardziej odpowiednim do prezentacji popularnych tematów filmowych, nagranych na płycie Witold Janiak Trio – Cinema Meets Jazz.
Jak najbardziej właściwym, bowiem Łódź ma swoje tradycje filmowe, po drugie mieli okazję improwizować w przepięknych wnętrzach Muzeum Miasta Łodzi, a także Witold Janiak – lider zespołu – mieszka i tworzy przecież w tym mieście.
Jest niedziela, 23 marca 2014 roku. Na scenie Witold Janiak – piano, Rafał Różycki – kontrabas, Kamil Miszewski – perkusja.
Na początek “Dirty dancing”…
Od razu sobie przypominam, że utwory z płyty “Cinema Meets Jazz” to wdzięczny materiał do improwizacji, na dodatek bardzo nośny ze względu na tytuły utworów, które doskonale znamy za sprawą wybitnych dzieł filmowych.
Jednocześnie odnajduję dwie trudności, które mogą wpłynąć na próbę znalezienia dla nich odpowiedniej, jazzowej formy.
Zapewne każdy zdaje sobie sprawę, jak wielkie może być przyzwyczajenie do oryginalnych wersji, które w przypadku takich kompozycji, jak wspomniany “Dirty Dancing”, “8 mile”, czy “Chariotes Of Fire”, natychmiast powoduje, że doszukujemy się znajomej melodii w przeświadczeniu, że stanowi największą wartość danego przeboju.
Tymczasem chodzi o improwizację opartą na tych kompozycjach, a to oznacza, że należy uruchomić kreatywność, aby odnaleźć własne obrazy do opowiedzenia znanej, kinowej albo telewizyjnej historii.
Jasne, że w dalszym ciągu podstawę powinno stanowić zachowanie istoty wielkiego przeboju, ale nie musi to być tylko i wyłacznie jego melodia, którą zaledwie szczątkowo można ukazać w nowej wersji.
Odkrywając w temacie filmowym jakieś niedopisane dźwięki, można go ukazać zupełnie inaczej, w sposób naprawdę zaskakujący.
Druga sprawa, że prawdziwi znawcy muzyki jazzowej mogą oczekiwać rozwiniętej improwizacji, dalece odbiegającej od właściwego tematu. Powrócę jednak do stwierdzenia, że przeboje z płyty “Cinema Meets Jazz” muszą choć w części oddawać oryginał, co jednoznacznie ustala odpowiednie ramy dla samego tworzenia.
Jak więc zachować odpowiednie proporcje?
Ech, nie wiem, czy przez przypadek muzycy nie postawili sobie właśnie tego pytania przed tym występem. Jakby na nowo próbując zdefiniować swoje granie, zapominając przez moment, że podstawę stanowią wersje z płyty, na których powinni się oprzeć w swoich poszukiwaniach.
Po przyzwoicie zagranym “Dirty Dancing” trzeba było chwilkę zaczekać na prawdziwe uniesienia, solowe popisy i emocje, które zaczęły wpływać na ich granie. Ale gdy się wreszcie pojawiły w trakcie utworu “8 mile”, zaczęła się niesamowita zabawa!
Bo nie o pomyłki chodzi, a wręcz przeciwnie. O klimat, jak podczas “Chinatown”, kreatywne poszukiwania w “Chariots Of Fire”, energię z piosenki o Flinstonach.
Od tej chwili wszystkie elementy zaczęły rzeczywiście współbrzmieć, co doskonale się odczuwało nie tylko we wspólnym ich graniu, ale znakomicie się przenosiło na partie solowe poszczególnych muzyków.
Bezsprzecznie, młodzież w składzie zespołu Witka Janiaka wywiera niebagatelny wpływ na kształt improwizowanych utworów. Rafał Różycki i Kamil Miszewski posiadają dość ciekawe spojrzenie na wiekowe przeboje, być może dlatego, że nie obarczone jakimkolwiek sentymentem. A poza tym operują doskonałą techniką i wrażliwością.
Witkowi Janiakowi pozostaje dbanie o spójność materiału, nakreśloną perfekcyjnie na płycie, i w końcu… inspirowanie się również ich graniem:).
I trzeba przyznać, że właśnie tak się działo do końca koncertu.
Panowie, niech tak się dzieje za każdym razem!
Poleć znajomym / udostępnij: