Jazz Juniors wskakuje na wyższy level?
Pytanie, które nadało tytuł, pojawiło się w mojej głowie zanim rozpoczął się tegoroczny Festiwal Jazz Juniors. Niezmiennie towarzyszyło kolejnym koncertom, po czym powróciło, dając odpowiednią perspektywę do oceny wszystkich festiwalowych wydarzeń.
Skąd moje oczekiwanie, że Jazz Juniors faktycznie wskoczy na wyższy poziom? (Może lepiej byłoby użyć sformułowania “jeszcze wyższy poziom”, bo przecież zeszłoroczna edycja, chociaż zorganizowana w czasach pandemii i kompletnego zamknięcia, pokazywała oblicza niezwykle ciekawej, a co ważniejsze, znakomitej jakościowo muzyki). Ano stąd, że przecież znam poczynania dyrektora artystycznego Adama Pierończyka jeszcze z czasów, w których zajmował się festiwalem w Sopocie, i zdaję sobie sprawę, jak niecodziennych artystów zaprasza, jak różnorodną muzykę potrafi proponować. Stąd, że znam organizatorów Jazz Juniors, obserwuję, jak konsekwentnie realizują swój plan, oparty przede wszystkim na współpracy z zagranicznymi partnerami, dzięki którym polska muzyka dociera nie tylko do krajów europejskich, ale również poza granice UE.
I chyba przyszedł moment, aby rozwinąć koncepcję Jazz Juniors pod każdym względem, gdyż to, co zostało dotychczas wypracowane, stanowi znakomitą podstawę do dalszego rozwoju. To idea, którą należy kontynuować i poszerzać dla dobra przede wszystkim młodych polskich wykonawców, mających stać się niebawem prawdziwą wizytówkę polskiego jazzu na całym świecie. W nich przyszłość – i tyle (bez obrazy, a tym bardziej ujmy dla uznanych nazwisk, będących chlubą naszej sceny jazzowej).
A jeśli to zrozumiałe, tym bardziej nie będzie podlegać dyskusji, że właśnie Jazz Juniors jest miejscem tradycyjnie wspierającym polską młodzież. Tym przecież wyróżniał się ten festiwal, że latami dawał szansę coraz młodszym pokoleniom, a także tym, że zawsze skupiał w jednym miejscu i czasie interesujące światowe projekty, trendy, inspiracje, mogące wpływać na wyobraźnię początkujących improwizatorów.
Świat się zmienia, ulega przekształceniu również wszystko, co możemy znaleźć w internecie. Jednak pozostaje problem z tym znalezieniem. Festiwal Jazz Juniors, jak mi się zdaje, powinien odgrywać rolę swoistego rodzaju “wyszukiwarki internetowej”, pokazującej młodemu człowiekowi, czego powinien szukać w sieci (czyż odpowiedni wybór nie jest jednym z najważniejszych elementów kształtujących twórcę?).
I choć nie każdy z koncertów może stał tym razem na najwyższym poziomie, trzeba przyznać, że festiwal rzeczywiście pokazywał muzykę, będącą za każdym razem istotnym elementem współczesnej improwizacji.
Na początku wystąpił Adam Pierończyk, mający obok siebie gitarzystę i wokalistę Jeana-Paula Bourelly’ego oraz marokańskiego muzyka i wokalistę Majida Bekkasa. To niezwykle oryginalni muzycy, wnoszący do improwizacji mnóstwo fantastycznych rozwiązań, a co za tym idzie, pokazujący, jak wielka siła tkwi w muzyce korzennej, nadającej muzykowi odpowiedniej energii. Bezsprzecznie, udawadniający również poprzez formę swojej wypowiedzi, jak ważna pozostaje w dalszym ciągu naturalność w poszukiwaniu nowoczesnego języka wypowiedzi.
Od początku koncertu byliśmy świadkami tego poszukiwania, rozumiejąc, że nie wystarczy znalezienie jednego punktu wspólnego dla poszczególnych muzycznych światów, z których się wywodzą. Bez dwóch zdań, w takim przypadku kluczowe dla wspólnego tworzenia jest wręcz perfekcyjne ich nałożenie we wszystkich momentach.
I po pewnym czasie tak się właśnie stało. Adam Pierończyk, Jean-Paul Bourelly i Majid Bekkas zachwycali formą, wypełniając ją odpowiednią ilością dźwięków, z których każdy, nawet najcichszy miał swoje znaczenie. Jakby stawał się nieodzowny do zrozumienia miejsc, zdarzeń, czy rozmów napotkanych w tej przedziwnej podróży. Zapewne większość z nich byłaby zwyczajnie przez nas niezauważona w całym tym zachwycie, ale sugestywny sposób ich ukazania wpłynął na słuchaczy, nadając kierunek ich dalszego podążania.
Tego samego wieczoru wystąpił także Nils Wogram ze swoim kwartetem The Roots. Rzetelna sztuka, oparta na ciekawych kompozycjach i fantastycznym brzmieniu. Jednak ta czystość formy, mająca swoje ramy, których nie wolno było przekroczyć, jak dla mnie była niewystarczająca.
Inaczej mógłbym podsumować solo Petera Evansa. Jego genialne pomysły ukazywały, jak wielkie możliwości kryje w sobie trąbka, balansująca między tradycją, a współczesnością. Co najciekawsze, ani przez moment nie było słychać takiej linii podziału, bowiem wszystko łączyło się w jedną spójną całość, stanowiąc kompletną wypowiedź mistrza. Wypowiedź trwającą nieprzerwanie przez ponad 40 minut, może dłużej. A było to możliwe dzięki doskonałemu ułożeniu koncertu, z zaplanowanymi momentami na nabieranie oddechu i odpoczynek poszczególnych mięśni, odpowiedzialnych za wydobywanie kolejnych melodyjnych dźwięków. Tak, nie da się ukryć, mieliśmy do czynienia z popisem zarówno techniki gry, jak również kreatywności. Aż w końcu zacząłem się zastanawiać, czy podczas kolejnego solowego występu mógłby mnie jeszcze czymś zaskoczyć. Oj, mógłby! – jestem tego pewny.
Zupełnie odwrotnie było z innym występem solowym. Ostatniego dnia festiwalu na scenie pojawił się Seamus Blake. Ten znakomity saksofonista, grający między innymi z Wayne’em Shorterem czy Herbiem Hancockiem, tym razem postanowił zagrać na swoim instrumencie z towarzyszeniem elektroniki. Mówiąc krótko, nie wybronił się, wpadając w pułapkę beatu, bądź powtarzalności brzmienia, ewentualnie eksperymentowania obarczonego kilkoma błędami w kształtowaniu koloru i długości dźwięku. Jeśli chodzi o używanie elektroniki w improwizacji, znam o wiele bardziej zaawansowanych twórców, których muzyka pozbawiona jest jakiejkolwiek powtarzalności, nie mówiąc sztampy.
Zresztą, mieliśmy do czynienia z naprawdę interesującym przykładem na tzw. showcase, na którym wystąpił Seti Setters, czyli Dąbrowski, Fortuna, Małodobry i Płużek. Mam nadzieję, że niebawem będę miał możliwość grania ich muzyki w programach radiowych i pisania o ich tworzeniu. A propos Showcase, w większości nie zawiodły poszczególne jego prezentacje, potwierdzając, że mamy naprawdę silną młodą reprezentację polskiego jazzu.
Tak oto powrócił temat naszej młodzieży, dla której przede wszystkim powinien być ten festiwal. I jest, biorąc pod uwagę również zespoły konkursowe – w połowie reprezentujące Polskę. Myślę, że istotę tego festiwalu potwierdza także nagroda im. Janusza Muniaka, przyznawana od tego roku na Jazz Juniors. Pierwszą jej laureatką została Natalia Kordiak.
Jednym słowem, Jazz Juniors próbuje wskoczyć na wyższy poziom. Ok, mogę powiedzieć, że nie próbuje, a wskakuje na wyższy poziom, jednak czy tak naprawdę się stanie, przekonamy się w przyszłości. W tak zwanym międzyczasie usłyszymy, czy Adam Pierończyk pozostanie jego dyrektorem artystycznym. Jeśli nawet tak się nie stanie, jestem przekonany, że w ogóle nie zmieni się sposób myślenia o tym festiwalu organizatorów, o czym przekonywał mnie Tomasz Handzlik – dyrektor Festiwalu Jazz Juniors.
Do zobaczenia więc w przyszłym roku, a na razie zostawiam kilka wypowiedzi Adama Pierończyka, podsumowujących tegoroczną edycję Jazz Juniors:
Poleć znajomym / udostępnij: