Piotr Bielawski Radio

Ether jazzu – blog na temat muzyki Piotra BielawskiegoPiotr Bielawski Blog:

Wędrowcze, wstąp na chwilę jazzu do Limanowej!

Aż wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłem w Limanowej. Ani wcześniej, gdy miałem okazję bywać w górach, ani w ostatnich dziesięcioleciach, podczas moich wojaży po festiwalach jazzowych. I nie usprawiedliwia mnie fakt, że Limanowa nie zapraszała dotychczas na jazz. Zawsze przecież można zrobić sobie przystanek pomiędzy koncertami. A propos, wielokrotnie znajomi mówili mi, żebym zajrzał do Limanowej, że oni tam zawsze odpoczywają, chodząc po górach, więc posiedzimy, pogadamy, pójdziemy dalej. Żebym zajrzał, bo tam niezwykle pięknie, klimatycznie. I jakoś tak nigdy się nie składało.

Jak więc usłyszałem, że w tym roku po raz pierwszy odbędzie się tam Beskid Jazz & Folk Festival, wyruszyłem, z nadzieją na wiele doznań.

Nie było łatwo dotrzeć, biorąc pod uwagę sześć godzin jazdy. Korki przed autostradą – bo roboty drogowe; na bramce – nie wiadomo czemu, bo przecież istnieją aplikacje, które ułatwiają; na obwodnicy Krakowa – jak zwykle; wreszcie wąskie wzniesienia z fruwającymi wręcz autami – jakby nie istniały prawa fizyki, ani wysokie uskoki po obu stronach jezdni.

Opisuje sytuację, zapominając już o tych niedogodnościach. Od razu pomyślałem, że muzyka zatrze wspomniane wrażenia, pozostawiając po wizycie w Limanowej jedynie te dobre, i nie zawiodłem się?

Rany- nie zawiodłem się – to jakby nic nie powiedzieć!

Piękno gór otuliło mnie od razu. Powiew powietrza zabrał dech w drodze z hotelu do Limanowskiego Domu Kultury, organizatora Beskid Jazz & Folk Festival. Muzyka w środku zatrzymała czas, przenosząc z jednej strony w zaczarowany świat baśni, z drugiej oddając prawdziwość chwili i tego, co głęboko ukryte w człowieku.

foto: Limanowski Dom Kultury

Pierwszego dnia wystąpili Marcelina Gawron Quartet i Piotr Schmidt.

Znam Marcelinę. Znam muzyków, z którymi grała. Co więcej, znam doskonale także Piotra Schmidta. Miło słyszeć, że wciąż się rozwijają. Marcelina Gawron ewidentnie nabyła pewności, nadającej jej wczesnym utworom nowego wymiaru. Jeśli napiszę, że znajduje w niej kompletne zrozumienie swojego tworzenia, natychmiast będę musiał wyjaśniać, że było ono wcześniej, opisywać, co w takim razie się zmieniło, ale… nie wiem, czy nie lepiej pozostawić ten wątek, by do niego powrócić w rozmowie z Marceliną – mam nadzieję, że niebawem.

Tak czy inaczej, zrozumienie wydaje się tutaj kluczowe, i wprost przekłada na to, jak traktuje dzisiaj swoje śpiewanie, jak podchodzi do tradycji, z której się wywodzi (a pochodzi z Limanowej), w końcu, jak genialnie potrafi się bawić tymi swoim dźwiękami.

Tak, tej zabawy jest w niej coraz więcej – to trzeba przyznać. I w nich wszystkich, czerpiących wciąż niesamowitą przyjemność z bycia razem z nią na scenie – co było widać i słychać.

A Piotr Schmidt… jak to Piotr, ze swoimi pięknie granymi frazami. Może się nie przyznaje, twardo stąpając po ziemi, ale potrafi być poetą. Jego płynne, falujące dźwięki przenosiły moją wyobraźnię przed Limanowski Dom Kultury, przed którym lśniły w dalszym ciągu góry, tak samo zapewne zasłuchane. Do tego, z ogromną przyjemnością słuchałem, jak fantastycznie potrafi odnaleźć się w formie piosenki, wcale nie łatwej, pełnej przeróżnych momentów, przy tym zachowując całkowicie siebie. Chwilami prawdziwie roztaczał swoją poetycką wizję, sprawiając poruszenie w Marcelinie i pozostałych muzykach, a ich emocje natychmiast udzielały się publiczności.

Przy okazji, niech żałują wszyscy, których zabrakło, którzy nie wiedzieli, albo im się nie chciało pojechać do Limanowej. Niech żałują i przyjeżdżają za rok – koniecznie!

Foto: Limanowski Dom Kultury

Drugiego dnia pojawili się Mino Cinelu i Surreal Players. Wow, pierwsza edycja od razu z tak wielką gwiazdą – pomyślałem!

O Mino Cinelu można by długo pisać. Wcale się nie zdziwię, jeśli powstanie praca naukowa na jego temat. Grał z największymi muzykami z całego świata, czerpiąc od nich pełnymi garściami. Nie opisując bez potrzeby z kim, bo przecież wszyscy bardzo dobrze znają jego historię, zwrócę raczej uwagę, jak bardzo wzbogacił ich muzykę swoim oryginalnym podejściem do tworzenia. W swojej wypowiedzi odnoszę się zarówno do improwizacji, jak również formy, w której znakomicie potrafi się odnaleźć.

Tak było i tym razem. Surreal Players to duet stworzony przez Magdę Plutę i Krystiana Jaworza. Magda wywodzi się z klasyki, Krystian z jazzu. Jestem przekonany, że spotkali się w tym samym punkcie, przez lata idąc jakby naprzeciw. Do ich spotkania po prostu musiało dojść w pewnym momencie – i tyle.

Magda poszukuje w formie czegoś niewypowiedzianego, nieoczywistego, niespotykanego, co doprowadziło ją do improwizacji, dającej szansę nie tylko na znalezienie, ale co ważniejsze zatrzymanie każdej najmniejszej emocji. Krystian gra i eksperymentuje, by odnaleźć formę, stanowiącą element czegoś, co w nim tkwi, co chce uwolnić, nazwać, utrwalić, jak na zdjęciu.

I taka jest ich muzyka. Uruchamiająca niewyobrażalnie wrażliwość słuchacza. Zresztą, chwilami zaledwie jedno jej pociągnięcie smyczka wystarcza, by odkryć istnienie piękna. Jego pojedyncze, krótkie uderzenie w klawisze fortepianu rezonuje w całym człowieku, jakby powstawało coś niezwykle delikatnego w tym hałaśliwym świecie pełnym mocnych dźwięków. A to dopiero początek ich rozmowy. Nie zdążysz zauważyć, a jesteś w nią wciągnięty, rozważając w szczegółach najmniejsze uniesienie.

Nie dziwię się, że uległ temu także Mino Cinelu. Wpłynęli na jego wrażliwość, uruchomili ją na nowo. Nie potrafił im odmówić. I zagrał z Surreal Players rzeczy przedziwne. Dla niego podwójnie, biorąc pod uwagę, jak wiele czerpali z folkloru miejsca, w którym się znaleźliśmy. Śpiewał znane nam tematy, a jemu dalekie, niby obce. Niby, bo bliskie, jak się okazało, co mogliśmy usłyszeć podczas tego koncertu.

Jego śpiewy nie były jedynymi niespodziankami, jakie czekały na słuchaczy. W jednej z piosenek, duet z Mino Cinelu stworzyła Agata Kuliś. Mówię Wam, zachwyciła miłośników jazzu za oceanem, wróciła, i teraz będzie nas zachwycać swoimi jazzowymi piosenkami. A może nie tylko jazzowymi – wiem, co mówię. Nic tylko czekać. Na razie piękną wokalizą zamknęła wspólnie z Mino Cinelu i Surreal Players tegoroczny Beskid Jazz & Folk Festival.

Tak naprawdę festiwal zamknął jego dyrektor artystyczny, Krystian Jaworz. Otworzył go, obiecując, że to pierwsza jego edycja, ale nie ostatnia, i powtórzył swoją obietnicę w obecności dyrekcji Limanowskiego Domu Kultury.

Powiem szczerze, oby! Trzymam za słowo, bo szkoda byłoby porzucić tak znakomity pomysł, po tak doskonałym początku. Nie często się zdarza, że pierwsza edycja jakiegoś festiwalu może pochwalić się obecnością gwiazdy tego formatu, co Mino Cinelu. Równie nie często ma od raz taki wymiar, wręcz określony kształt i charakterystykę. I bez dwóch zdań, Limanowa zasługuje na takie wydarzenie. Nieprawdaż?

A za rok… wędrowcze, wstąp na chwilę jazzu do Limanowej. Jak pisałem wcześniej – koniecznie!

Aha, będąc w Limanowej zajrzyjcie do tamtejszego muzeum. Urocze miejsce i Pani ciekawie opowiadająca o eksponatach, a także wystawie związanej z bitwą, która miała miejsce w 1914 roku.

Poleć znajomym / udostępnij: